Sat, 12/07/2008
what a day, what a night, what a morning
Nie spałam z pół nocy. Za duża dawka netu po tygodniowym odwyku. A już o 10. Świeża i opalona. Punktualna, co do minuty. W drzwiach stanęła. Ana. Na na na na.
Następnie postanowiła zamieszkać u mnie pod stolikiem:
i zapuścić mi włosy w trybie natychmiastowym:
Przyszedł Tomek z półgodzinnym snem. Bo Warszawa na Chłodnej bawiła się do rana.
Przerwaliśmy tylko na muffina.
I Ala przyjechała prosto z Poznania. Z nową torebką loverebel.pl
relaksowałyśmy się na balkonie przez chwilę
i poszłyśmy "w miasto". Gdzie spotkałyśmy Monię Monalogic. Na szczęście nie trzeba było jej długo namawiać na ciąg dalszy już "między nami".
Bo wiedziałam "a pelle" (intuicyjnie), że mamy wiele wspólnego. Ale nie że aż tyle...
Powietrze było wilgotne. Rower został u Cherubinka. A my przeniosłyśmy się na Raszyńską.
i było tak:
Dziewczyny pomagały ścielić łóżko:
a w łóżku:
I poranek prawie jak co dzień. Tylko weselej niż ostatnimi czasy. Choć też ze śniadaniem do łóżka.
A jednak się da. Wrócić do życia.